Zosia w Nowej Zelandii - sierpień 2018

filmik z Zosi wyjazdu do NZ w sierpniu 2018 r. Jest tam sporo też jej koleżanki Zuzi, ale Zuzia jest blondynką, a Zosia ciemnowłosa. Na nartach jest tylko Zosia. Pod koniec jest krótki fragment ze skoku na bungee, ale nagrywany z tej kamerki, z którą skakała trzymając ją w ręku.

A tu skok - najwyższe bungee w całej NZ - 134 m.

Jeszcze link do filmiku Zosi z Nowej Zelandii z sierpnia 2019 - zjazdy i skok ze spadochronem:

Islandia, wyjazd 31 lipca do 7 sierpnia 2017 r. Wycieczka objazdowa z Itaką

Super wyjazd. Widzieliśmy już większe wodospady i wulkany, ale takiego kraju (lub podobnego) jeszcze nie.

A oto plan przygotowany wcześniej przez Itakę, były potem drobne zmiany, na końcu moje dopiski. Opłaty za wycieczki fakultatywne trochę wyższe.
Pogoda dopisała, więc nie doświadczyliśmy, ani Islandzkiego wiatru, ani deszczu. Większość długiego dnia świeciło słońce. Temperatura była około 13-15 stopni w cieniu, więc dla mnie było akurat. Myślałam, że ominiemy warszawskie upały, ale po naszym powrocie znowu ponad 30 stopni.
Oprócz przyrody zachwyciło mnie też to, że takiego Internetu jak tam nie spotkałam w żadnym innym miejscu. Wszędzie było wi-fi, właściwie bez hasła i bez dodatkowego logowania, a przesłanie 200 zdjęć do albumu Google odbywało się w kilka minut. Do tego w każdym hotelu mnóstwo gniazdek (taki system jak u nas). W hotelach było bardzo ciepło, mimo że nie ogrzewane, trzeba było się rozkrywać, żeby można było spać. W oknach dało się tylko otworzyć mały lufcik, ale to mało pomagało. Właściwie to podświadomie rozglądaliśmy się za klimatyzacją. Przyglądałam się jak budują te hotele, ale nie widać, żeby były czymś specjalnie ocieplane. Islandzkie budownictwo sprzed lat (właściwie to nawet do II wojny tak mieszkano) to domy o konstrukcji drewnianej wyłożonej torfem. Dach torfowy musiał być zbudowany pod odpowiednim kątem, bo jak był za płaski to przeciekał, a jak za stromy to woda ściekała i nie rosła trawa.
Klimat jest surowy, tak jak otaczająca przyroda, musieli tu zawsze żyć dzielni ludzie, którzy wytrzymywali to wszystko, a dodatkowo kiedyś był brak jedzenia i ludzie umierali z głodu. Na Islandii nic nie rośnie oprócz trawy, podobno tylko ziemniaki. Drzew nie ma, podobno na początku osiedlania się w Islandii był las, ale został wycięty i do tej pory nie ma lasu. Coś sadzą, ale to jest mizerne. Hodują owce, czasem spotyka się konie i najmniej krowy.  Teraz mają szklarnie, w których mogą uprawiać warzywa i owoce, większość jedzenia sprowadzają. Są dzielni w sensie zmagania się z takimi warunkami, ale zastanawia mnie, że w swojej historii, bardzo ciężkiej nigdy nie zbuntowali się i nie walczyli z Duńczykami, którzy z nich żyli przez pół tysiąclecia, gnębili, upokarzali i traktowali jak niewolników. Sami zaś Islandczycy mają u swojego początku np. Althing, parlament, który stanowił prawa i jego decyzją w 1000 roku przyjęli dobrowolnie chrześcijaństwo. Potem już do zmiany na luteranizm zmusili ich siłą Duńczycy. Mają swoje sagi, które nawet teraz mogą czytać ze zrozumieniem. Wszyscy: młodzi i starzy mówią też po angielsku. Po II wojnie gdy odzyskali niepodległość mieli na swojej ziemi wojska amerykańskie (Islandia leży w strategicznym miejscu na ziemi), od których nauczyli się wielu rzeczy i od których zaczęła się ich droga do dobrobytu. Islandczyków jest niedużo: trochę ponad 300 tys osób, do tego prawie połowa mieszka w Reykjaviku. Ich głównym dochodem jest turystyka i rybołówstwo. Największą mniejszością są Polacy, których spotyka się na każdym kroku. Ceny wszystkiego (w porównaniu do dolara i euro) są bardzo wysokie. Pilotka powiedziała, że po Islandii gdziekolwiek się znajdziemy będzie się nam wydawało, że jest bardzo tanio. Hotele były wyrównane co do wyposażenia, skromne, ale było wszystko co trzeba: gdy np. nie było w pokoju suszarki czy czajnika, można go było wypożyczyć w recepcji. Najładniejszy, najelegantszy hotel mieliśmy w nocy z czwartku na piątek w miasteczku Faskrudsfjordur (hotel Fosshotel) z widokiem na fiord. To miasteczko założyli francuscy rybacy, dlatego teraz są w nim dwujęzyczne napisy. Francuzi prowadzili też szpital i w tych domach zrobiono teraz hotel, zaś przy portierni i pod jezdnią zrobione jest takie mini muzeum. Bardzo fajne.
Kończę teraz czytać trylogię historyczną Halldora Laxnesa pn: Dzwon Islandii - b. ciekawa, chcę jeszcze przeczytać książkę Polaków o Islandii, których spotkaliśmy pod wulkanem Eyjafjallajökull (ten, którego wybuch zrobił tyle zamieszania w kwietniu 2010 r), Marty i Adama Biernatów pt: Rekin i baran, Życie w cieniu islandzkich wulkanów.
W Islandii wielu rzeczy brakuje, ale jedno jest w nadmiarze: mają za darmo energię, ogrzewanie i wodę. Woda wszędzie jest pyszna, można ją pić prosto z kranu. To woda z lodowców, które się rozpuszczają. Cała ziemia to albo lodowiec, albo ziemia z wybuchów wulkanów. Gleba dla trawy tworzy się po kilkuset latach, wcześniej wyrastają na tym wulkanicznym podłożu porosty. Islandczycy dbają, żeby im tego nie zadeptywać. Powietrze jest niesamowicie czyste.
Spotkałam dwie nielogiczne, moim zdaniem, rzeczy: 1. Nie pozwalali fotografować z fleszem w tych ziemiankach, które zwiedzaliśmy w sobotę w skansenie Glaumber. A tam tylko torf, ziemia i proste przedmioty codziennego użytku. 2. W Błękitnej Lagunie (to naprawdę hit turystyczny) pilnowali, żeby każdy umył całe ciało dokładnie bez kostiumu, a potem w samej wodzie można było kupować piwo i inne drinki. Mogły się wylać do wody, albo ludzie mogli po nich sikać do wody. Nie rozumiem tego.
Naszą pilotką była Magda Loba, bardzo miła dziewczyna i dobrze przygotowana. Prowadziła drugi raz wycieczkę po Islandii, bo chyba była w zastępstwie, ale bardzo dobrze się przygotowywała i mówiła wszystkie najważniejsze rzeczy. O sprawach codziennych Islandczyków opowiadał też kierowca, p. Andrzej, który od kilku lat mieszka w Islandii. Dobrze się uzupełniali.
W Islandii było rzeczywiście bardzo drogo. Pani Magda powiedziała, że po Islandii gdziekolwiek później pojedziemy zawsze będzie się wydawało, że jest tanio. Śniadania w hotelu były dobre; dziwiło mnie, że wszędzie był bardzo smaczny chleb lub bułki. Potem staraliśmy się jeść coś na trasie. Zwykle to były pożywne zupy, np. zupa z jagnięciną i jarzynami, do tego chleb i oczywiście woda w dowolnych ilościach. Kupowaliśmy tez sobie banany i ze dwa razy ich skyr, który jest tradycyjnym wyrobem islandzkim podobnym do jogurtu w różnych smakach. Raz można było za jedną opłata (1950 IKR) zjeść 3 zupy w różnych smakach. Kolacje w restauracjach jedliśmy tylko 3 razy. Raz w tym hotelu we "francuskim" miasteczku (jagnięcina i ryba, raz w Saudarkrokur, po wyprawie na wieloryby  (bufet i to co w nim było) i ostatnią kolację w Rejkjaviku (pieczone ziemniaki razem z rybą - to było najtańsze bo tylko ok 6 tys. na 2 osoby z piwem, poprzednie kolacje to ok. 12 tys. na 2 osoby - sporo bo to ok. 450 zł), ale osoby, które wykupiły kolacje za 1900 zł i tak dwukrotnie przepłaciły, miały za to 5 kolacji czyli za jedną 380 zł.